łzy schną zachłannie na dziwnie chłodnym słońcu, kiedy ja kocham ból, który sprawiają rośliny. tną skórę od dłoni aż po powieki i zostaje po mnie tylko mokry warkocz, brudny od ziemi, od trawy, od dawna, i aż do końca. głód uzależnia, pamiętasz? pragniesz więcej i więcej i szybko sprawiasz, że świat kończy się na granicy twojej skóry. i deszcz. deszcz to ostatni dotyk, który jeszcze jestem w stanie wchłonąć. moja skóra ma przecież konsystencję wody, i tą samą transparentność. łzy schną zachłannie, ale schną na próżno.