ostatnia wyspa, a dalej nie ma już nic, tylko fale i krople, słony ocean na powierzchni rogówki, jak tam i wtedy, i czarne ruiny minionych er, na których kaleczę sobie dłonie i skronie. ronię łzy, gdy słońce pęka na pół, i odtąd jest już tylko droga do domu. nie ma podróży i powrotów, tylko okrężna droga, przez oceany i morza, i wyspy, i tam i z powrotem przez wybrakowany kontynent. właściwie mogłabym być wszędzie,
ale jestem tu,
tu, gdzie gniew jest pierwszym krokiem w stronę odwagi, gdzie są tylko konsekwencje, i gdzie oczy zielenieją, tracąc brąz w smutnym, choć ekstatycznym, wilgotnym pośpiechu, ciało tkwi stabilnie w samym środku ruchu i tylko chlorofil krąży ekspansywnie pod skórą.