karolina nocoń

4.3.20

najcieplejsza zima w historii tej planety, a ja spod śniegu odkopuję stare, zmęczone drzewa. starsze niż świat, który kiełkuje niepewnie u ich stóp. w głowie kręci się od niepojęcia i spojrzeń w kolorze skały, które śledzą każdy mój ruch. śnieg pada na drewniany dom, który płonie dotykany nieznanym płomieniem. granice tną źrenice na pół cienką, białą linią, której powidoku już nigdy się nie pozbędę. moje ciało ugina się pod ciężarem delikatności, tlen ulatuje przez nieszczelne okna, w zamian sącząc do ciemnego pokoju narkotyczny zapach przygniecionego śniegiem lasu. czasu, który wytrąca z równowagi.