karolina nocoń

18.11.21

skraplasz się na opuszkach palców, czasem pod powieką, czasem bezgłośnie płaczę patrząc w ogień, a ogień trwa i trawi, z tą samą, niezmienną obsesją zmiany. listopad w tym roku pachnie grudniem, potrzebą wyspy, biała tafla poważnie milczy, patrzy na mnie z góry, a ja jestem wdzięczna i zrozpaczona, i myślę już niemal (niezmiennie) obsesyjnie o (zmianie i) muzyce urywającej się w najgłośniejszym momencie. przede mną szare niebo i wypukła linia horyzontu, która zwiastuje kuszenie i kusi tym, czego najbardziej pragnę, czymkolwiek by to nie było. im bardziej jestem wdzięczna, tym bardziej jestem smutna, patrzę jak czas odwraca krystalizację najtrwalszych z kryształów i poddaję się temu rozpadowi jak fizycznej przyjemności. uśmiecham się przez łzy.